niedziela, 21 września 2014

Dolina Chochołowska...

Tata ogląda w telewizji Mistrzostwa Świata w siatkówce, w skrócie to stoją panowie i rzucają sobie piłkę nad siatką.
Także znowu mam trochę czasu.
Kolejny dzień w Tatrach miał być deszczowy. Tata mówi, że my się deszczu nie boimy i w taką pogodę na spacery też chodzimy. Więc tego dnia udaliśmy się na wycieczkę do następnej doliny - tym razem padło na Dolinę Chochołowską i schronisko które stoi na jej końcu.
Na początku droga była łatwa - siedziałam sobie w wózku, żadnych wertepów - czysta przyjemność. Pewnie dla tego szybko zasnęłam.
Drogę widać na zdjęciu babci.


Niestety taka sielanka nie trwała długo, asfalt się skończył i zaczął się prawdziwy bruk. To już nie było przyjemne dla rodziców - musieli kombinować jak przewozić wózek - bo ja jeszcze spałam :)
Na zdjęciu bruk i tylko mama - bo tata mimo tej nawierzchni i tak szybko poruszał się z wózkiem.


W końcu się obudziłam bo wertepy były straszne - doszło do tego, że mama z tatą nieśli wózek ze mną w środku. Po mojej pobudce mama wzięła mnie na barana a tata walczył z wózkiem.
Dzielnych mam tych rodziców :)
Na domiar wszystkiego jeszcze bardziej się rozpadało. Musieliśmy zatrzymać się na chwilę pod daszkiem jakiegoś domku.



Chwilę postaliśmy i ruszyliśmy dalej do schroniska. Po parunastu minutach dotarliśmy na miejsce. Oczywiście w środku pełno ludzi. Na szczęście znaleźliśmy jeden stolik i mama mogła zrobić dla mnie obiadek :)
Po obiadku poszłam z babcią zwiedzać schronisko. W środku siedzieliśmy chyba ze dwie godziny - w tym czasie przestało padać, więc mogliśmy ruszyć z powrotem. Jak wyszliśmy na zewnątrz to spotkaliśmy stado owieczek które skubały sobie trawkę przed schroniskiem.




W dół droga była łatwiejsza - mimo to i tak pierwszą część spędziłam na barana u taty. Dopiero jak zaczął się asfalt trafiłam do wózka.




Wróciliśmy do domu - przebraliśmy się i poszliśmy do bacówki na obiadokolację. Ja swoje zjadłam wcześnie ale babcia i rodzice to prawi nic nie jedli. W tej bacówce było pełno wypchanych zwierząt, ble - wydawało mi się, że wszystkie były smutne :/
Na szczęście jedzenie było smaczne.




Tego dnia babcia zrobiła dużooo zdjęć - wszystko co powyżej wrzuciłam do są zdjęcia jej autorstwa.
Tata natomiast nie wysilał się i aparat większość czasu leżał sobie wygodnie w plecaku.
Musze kończyć - chyba koniec meczu bo tata się cieszy jak dzwonek :)
Poniżej kilka zdjęć z taty aparatu.











2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hehe, jakbym widziała siebie pchającą wózek :) Przyznacie, że ostatnie podejście pod schronisko jest mordercze dla pchacza? :)))) Natalia

Tomasz S. pisze...

Zgadza się - pchacze wózków mają ciężkie życie z podejściem pod schronisko :)