niedziela, 28 września 2014

Nowotarski jarmark oraz Ludźmierz...

Dziś skończyłam 1,5 roku - super - co nie! :)
Umiem już kilka słów, rozumiem o czym rodzice do mnie mówią i na wszystko mówię nie :)
Nie pisałam, ponieważ ostatni tydzień chorowałam - na szczęście już czuję się trochę lepiej tylko mój kot nadal choruje.
Kolejny dzień w Tatrach też był deszczowy - rodzice pojechali do Zakopanego szukać kurtki dla mamy a ja z babcią kręciłam się po okolicy. Tego dnia babcia upiekła placuszki z jabłkami - pychotka.

Natomiast następnego dnia pojechaliśmy na jarmark do Nowego Targu. Odbywa się w każdy czwartek i sobotę - ponoć można tam kupić wszystko. Widziałam tam świnki, krówki i koniki.
Wracając z jarmarku babcia pokierowała nas do Ludźmierza - mieści się tam Sanktuarium Maryjne. Słyszałam, że częstym bywalcem był tam Papież - to ten Pan o którym pisałam jak byliśmy w Wadowicach. Ponieważ była ładna pogoda i dużo miejsca do spacerowania to spędziliśmy tam troszkę czasu.
Dziś tylko tyle napiszę bo jestem zmęczona - ale obiecuję, że jeszcze napiszę co robiliśmy po powrocie z Ludźmierza :)

Poniżej kilka zdjęć tylko z babci aparatu bo tata swój zostawił w samochodzie.






niedziela, 21 września 2014

Dolina Chochołowska...

Tata ogląda w telewizji Mistrzostwa Świata w siatkówce, w skrócie to stoją panowie i rzucają sobie piłkę nad siatką.
Także znowu mam trochę czasu.
Kolejny dzień w Tatrach miał być deszczowy. Tata mówi, że my się deszczu nie boimy i w taką pogodę na spacery też chodzimy. Więc tego dnia udaliśmy się na wycieczkę do następnej doliny - tym razem padło na Dolinę Chochołowską i schronisko które stoi na jej końcu.
Na początku droga była łatwa - siedziałam sobie w wózku, żadnych wertepów - czysta przyjemność. Pewnie dla tego szybko zasnęłam.
Drogę widać na zdjęciu babci.


Niestety taka sielanka nie trwała długo, asfalt się skończył i zaczął się prawdziwy bruk. To już nie było przyjemne dla rodziców - musieli kombinować jak przewozić wózek - bo ja jeszcze spałam :)
Na zdjęciu bruk i tylko mama - bo tata mimo tej nawierzchni i tak szybko poruszał się z wózkiem.


W końcu się obudziłam bo wertepy były straszne - doszło do tego, że mama z tatą nieśli wózek ze mną w środku. Po mojej pobudce mama wzięła mnie na barana a tata walczył z wózkiem.
Dzielnych mam tych rodziców :)
Na domiar wszystkiego jeszcze bardziej się rozpadało. Musieliśmy zatrzymać się na chwilę pod daszkiem jakiegoś domku.



Chwilę postaliśmy i ruszyliśmy dalej do schroniska. Po parunastu minutach dotarliśmy na miejsce. Oczywiście w środku pełno ludzi. Na szczęście znaleźliśmy jeden stolik i mama mogła zrobić dla mnie obiadek :)
Po obiadku poszłam z babcią zwiedzać schronisko. W środku siedzieliśmy chyba ze dwie godziny - w tym czasie przestało padać, więc mogliśmy ruszyć z powrotem. Jak wyszliśmy na zewnątrz to spotkaliśmy stado owieczek które skubały sobie trawkę przed schroniskiem.




W dół droga była łatwiejsza - mimo to i tak pierwszą część spędziłam na barana u taty. Dopiero jak zaczął się asfalt trafiłam do wózka.




Wróciliśmy do domu - przebraliśmy się i poszliśmy do bacówki na obiadokolację. Ja swoje zjadłam wcześnie ale babcia i rodzice to prawi nic nie jedli. W tej bacówce było pełno wypchanych zwierząt, ble - wydawało mi się, że wszystkie były smutne :/
Na szczęście jedzenie było smaczne.




Tego dnia babcia zrobiła dużooo zdjęć - wszystko co powyżej wrzuciłam do są zdjęcia jej autorstwa.
Tata natomiast nie wysilał się i aparat większość czasu leżał sobie wygodnie w plecaku.
Musze kończyć - chyba koniec meczu bo tata się cieszy jak dzwonek :)
Poniżej kilka zdjęć z taty aparatu.











wtorek, 16 września 2014

Dolina Kościeliska...

Nie pamiętam jak minęła mi pierwsza noc w Kościelisku, ale na szczęście nie zapomniałam co robiłam tego dnia w Tatrach :)
Wieczorem dnia poprzedniego tata ustalił, że na pierwszy rzut udamy się na wycieczkę do schroniska na Hali Ornak. Pojawił się problem jak mnie transportować ponieważ za nic nie chciałam siedzieć w nosidełku które miało być noszone przez mamę lub tatę. Z racji tego, że jestem trochę uparta - pewnie mam to po rodzicach tyle, że nie wiem po kim bardziej - tata ustalił, że będę jeździć wózkiem, chodzić sama lub siedzieć na barana.
Mi to pasowało, więc po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Po paru minutach dotarliśmy do początku doliny a tam pierwsze przerażenie - kolejka po bilety długa na kilkanaście wózków.
W końcu przyszła nasza kolej i kupiliśmy bilety na wstęp do Parku - mnie bilety nie obowiązywały.
W sumie ciekawe dlaczego... muszę spytać taty.
Zaczęła się długa drogą doliną wśród tłumów ludzi. Mama z tatą tylko wymieniali się informacjami co gdzie widzą - i w jakich to jaskiniach byli. Tata powiedział, że jeszcze za wcześnie abym mogła pójść do jaskini - mam nadzieję, że kiedyś mnie zabierze :)
Część drogi przespałam bo byłam bardzo zmęczona.

Kilka zdjęć które babcia nam zrobiła podczas marszu.









Po 1h i 47 minutach dotarliśmy do schroniska - tam oczywiście nie było gdzie usiąść - ja chyba jeszcze spałam, bo nie pamiętam czy mama czy babcia znalazły dla nas miejsce gdzieś na uboczu.
Tata wyciągnął kuchenkę i mama ugotowała mi obiad. Po obiadku trochę pospacerowałam przy schronisku i ruszyliśmy z powrotem.
Powrót zajął nam mniej czasu - było też lepiej bo ten tłum ludzi gdzieś zniknął. Na obiad pojechaliśmy do Zakopanego - Tata zna tam knajpę gdzie można smacznie zjeść. W środku okazało się jeszcze, że mają specjalne miejsce dla takich dziewczynek jak ja :)
Mogłam biegać, bawić się, bujać na motocyklu i miałam swoje krzesełko do jedzenia.
Babcia jak zwykle zdążyła to uwiecznić :)



Po drugim obiadku (rodziców i babci pierwszym) przyszedł czas powrotu do domu - ale nie tego mojego w Gdańsku tylko tego tymczasowego w Kościelisku.
Z tego dnia najbardziej podobał mi się motocykl na biegunach - kiedyś kupię sobie taki prawdziwy :P

Na koniec kilka zdjęcia taty z tego dnia.







niedziela, 14 września 2014

Kościelisko...

Tata poszedł się kąpać i nie wyłączył kompa, więc mam chwilę za nim wróci.
Wadowice pożegnały nas deszczem - ale to już nie było ważne - myślami byłam już w naszym urlopowym mieszkanku w Kościelisku. Zastanawiałam się jak tam będzie - czy będę miała swój pokój, łóżeczko i czy będą tam moje wszystkie zabawki.
W końcu dotarliśmy na miejsce, tata rozpakował auto a my poszłyśmy zwiedzać dom i nasze apartament. Na dole poznaliśmy panią która robiła ręcznie różne zwierzątka - oczywiście koty też miała, więc kupiliśmy


Nasze mieszkanie składało się z dwóch pokoi - w jednym pokoju zamieszkała babcia a w drugim ja z moimi rodzicami.
Mama stwierdziła, że jest jeszcze trochę czasu i możemy pójść na spacer. Udaliśmy się do doliny kościeliskiej - kasy były już zamknięte, wiec tego dnia weszliśmy na teren Parku za darmo :)
To był bardzo krótki spacer - tak tylko abyśmy trochę poruszali się przed spaniem.
Ups - tata już wychodzi z łazienki, więc pa pa.
Na tym spacerze tylko tata zrobił kilka zdjęć.



sobota, 13 września 2014

Przystanek Wadowice...

Ostatnie dziwnie się czuje - troszkę boli mnie głowa, mam katarek i jakoś tak jest słabo. Tata chyba też się zaraził bo ciągle kicha i smarcze. No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :) - tatuś rozpuścił sobie jakiś proszek i poszedł spać, więc mogę spokojnie pisać.
Z Olsztyna wyjechaliśmy po śniadaniu - kierunek Kościelisko ale z przystankiem w Wadowicach. Wiedziałem o tym, że się tam zatrzymamy bo tata mówił, że ilekroć jeździł w Tatry to zawsze brakowało mu czasu na krótki postój w Wadowicach.
Dotarliśmy w południe - tego dnia niestety była brzydka pogoda ale nie przeszkodziło ale nam to nie przeszkadzało.
Tata mówi, że nie ma złej pogody jest tylko nieodpowiednie ubranie.
Są i zdjęcia - jedno babci a drugie taty - zrobił je jakimś telefonem.



Po parunastu minutach kręcenia się po ryneczku rodzice stwierdzili, że czas na obiadek dla mnie, a przy okazji na słynne papieskie kremówki. Znaleźliśmy przytulną cukiernie gdzie tata poprosił o wrzątek w którym to mama podgrzała mi zupkę. Po obiadku tata zamówił dla mamy, babci i siebie te ciastka. Czy były dobre tego nie wiem - nie dali mi spróbować, ponoć nasiąknięte były jakimś alkoholem. Za to dostałam kruche rureczki - były pyszne. mniam mniam.
Babcia aparatu nie zapomniała :)


Zjedliśmy i poszliśmy do kościoła - w środku było duuuużżooo ludzi, każdy chciał zobaczyć gdzie był ochrzczony Papież. Aaa, nie napisałam wam czemu akurat Wadowice były naszym przystankiem. Urodził się tam taki chłopczyk który później stał się najwybitniejszą postacią. Został Papieżem (wydaje mi się, że to taki tata wszystkich chrześcijan mieszkających na ziemi) potem został świętym - to tak w skrócie :) Nie miałam okazji poznać tego Papieża ale tata mówił, że widział go ze trzy razy i raz nawet był z nim na wyciągnięcie ręki. Mówił, że to niesamowite uczucie przebywać w jego pobliżu i słuchać jak mówił.
Teraz jest jakiś inny Papież, ponoć też bardzo fajny - może tego uda mi się poznać :)
Po kilku godzinach spędzonych w Wadowicach ruszyliśmy dalej ale o tym napiszę jutro bo katarek męczy :/
Na koniec kilka zdjęć taty :)