sobota, 4 października 2014

Morskie Oko...

Po powrocie z Ludźmierza tata stwierdził, że jak się sprężymy, to zdążymy jeszcze zrobić sobie wycieczkę do Schroniska nad Morskim Okiem.
Tak też zrobiliśmy - wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na Polanę Palenicy gdzie zostawiliśmy samochód na parkingu. Pierwszy raz widziałam tyle samochodów w jednym miejscu - pewnie było ich tysiące. Ponoć tyle aut na parkingu oznaczało, że na szlaku będzie bardzooo dużo ludzi. Tata powiedział, że o tej porze już nieliczni idą do góry - większość będzie wracać.
Ruszyliśmy do góry, ja oczywiście w wózku - droga prowadziła cały czas asfaltem - tak szybko to chyba nigdy się nie poruszaliśmy. Tata powiedział, że musimy iść bardzo szybko żeby zdążyć wrócić przed zmierzchem. Wg mapy mieliśmy iść do schroniska 2h i 35 minut - nam zajęło to 1h i 30 minut.
W sumie cały czas mijaliśmy ludzi którzy schodzili w dół a tych co szli do góry to wyprzedzaliśmy :)
Widać to na zdjęciu babci.


Po dotarciu na miejscu nie mogło zabraknąć sesji z widokiem na jezioro. Zdjęcia z babci aparatu :)




 
Następnie poszukaliśmy wolnego stolika abym mogła zjeść obiadek. Tata zamówił jeszcze szarlotki z lodami. Niestety mieliśmy mało czasu aby posiedzieć - tata cisnął aby ruszać w drogę powrotną.
W dół poruszaliśmy się jak błyskawica. Tata przywiązał mój wózek do swojego pasa biodrowego od plecaka - dzięki temu wózek ze mną ciągnął tatę w dół - wyglądało jakby tata biegł za mną :)
Przez te bieganie tata zrobił najmniej zdjęć ze wszystkich wycieczek :/

Poniżej kilka wykonane aparatem i telefonem.








niedziela, 28 września 2014

Nowotarski jarmark oraz Ludźmierz...

Dziś skończyłam 1,5 roku - super - co nie! :)
Umiem już kilka słów, rozumiem o czym rodzice do mnie mówią i na wszystko mówię nie :)
Nie pisałam, ponieważ ostatni tydzień chorowałam - na szczęście już czuję się trochę lepiej tylko mój kot nadal choruje.
Kolejny dzień w Tatrach też był deszczowy - rodzice pojechali do Zakopanego szukać kurtki dla mamy a ja z babcią kręciłam się po okolicy. Tego dnia babcia upiekła placuszki z jabłkami - pychotka.

Natomiast następnego dnia pojechaliśmy na jarmark do Nowego Targu. Odbywa się w każdy czwartek i sobotę - ponoć można tam kupić wszystko. Widziałam tam świnki, krówki i koniki.
Wracając z jarmarku babcia pokierowała nas do Ludźmierza - mieści się tam Sanktuarium Maryjne. Słyszałam, że częstym bywalcem był tam Papież - to ten Pan o którym pisałam jak byliśmy w Wadowicach. Ponieważ była ładna pogoda i dużo miejsca do spacerowania to spędziliśmy tam troszkę czasu.
Dziś tylko tyle napiszę bo jestem zmęczona - ale obiecuję, że jeszcze napiszę co robiliśmy po powrocie z Ludźmierza :)

Poniżej kilka zdjęć tylko z babci aparatu bo tata swój zostawił w samochodzie.






niedziela, 21 września 2014

Dolina Chochołowska...

Tata ogląda w telewizji Mistrzostwa Świata w siatkówce, w skrócie to stoją panowie i rzucają sobie piłkę nad siatką.
Także znowu mam trochę czasu.
Kolejny dzień w Tatrach miał być deszczowy. Tata mówi, że my się deszczu nie boimy i w taką pogodę na spacery też chodzimy. Więc tego dnia udaliśmy się na wycieczkę do następnej doliny - tym razem padło na Dolinę Chochołowską i schronisko które stoi na jej końcu.
Na początku droga była łatwa - siedziałam sobie w wózku, żadnych wertepów - czysta przyjemność. Pewnie dla tego szybko zasnęłam.
Drogę widać na zdjęciu babci.


Niestety taka sielanka nie trwała długo, asfalt się skończył i zaczął się prawdziwy bruk. To już nie było przyjemne dla rodziców - musieli kombinować jak przewozić wózek - bo ja jeszcze spałam :)
Na zdjęciu bruk i tylko mama - bo tata mimo tej nawierzchni i tak szybko poruszał się z wózkiem.


W końcu się obudziłam bo wertepy były straszne - doszło do tego, że mama z tatą nieśli wózek ze mną w środku. Po mojej pobudce mama wzięła mnie na barana a tata walczył z wózkiem.
Dzielnych mam tych rodziców :)
Na domiar wszystkiego jeszcze bardziej się rozpadało. Musieliśmy zatrzymać się na chwilę pod daszkiem jakiegoś domku.



Chwilę postaliśmy i ruszyliśmy dalej do schroniska. Po parunastu minutach dotarliśmy na miejsce. Oczywiście w środku pełno ludzi. Na szczęście znaleźliśmy jeden stolik i mama mogła zrobić dla mnie obiadek :)
Po obiadku poszłam z babcią zwiedzać schronisko. W środku siedzieliśmy chyba ze dwie godziny - w tym czasie przestało padać, więc mogliśmy ruszyć z powrotem. Jak wyszliśmy na zewnątrz to spotkaliśmy stado owieczek które skubały sobie trawkę przed schroniskiem.




W dół droga była łatwiejsza - mimo to i tak pierwszą część spędziłam na barana u taty. Dopiero jak zaczął się asfalt trafiłam do wózka.




Wróciliśmy do domu - przebraliśmy się i poszliśmy do bacówki na obiadokolację. Ja swoje zjadłam wcześnie ale babcia i rodzice to prawi nic nie jedli. W tej bacówce było pełno wypchanych zwierząt, ble - wydawało mi się, że wszystkie były smutne :/
Na szczęście jedzenie było smaczne.




Tego dnia babcia zrobiła dużooo zdjęć - wszystko co powyżej wrzuciłam do są zdjęcia jej autorstwa.
Tata natomiast nie wysilał się i aparat większość czasu leżał sobie wygodnie w plecaku.
Musze kończyć - chyba koniec meczu bo tata się cieszy jak dzwonek :)
Poniżej kilka zdjęć z taty aparatu.











wtorek, 16 września 2014

Dolina Kościeliska...

Nie pamiętam jak minęła mi pierwsza noc w Kościelisku, ale na szczęście nie zapomniałam co robiłam tego dnia w Tatrach :)
Wieczorem dnia poprzedniego tata ustalił, że na pierwszy rzut udamy się na wycieczkę do schroniska na Hali Ornak. Pojawił się problem jak mnie transportować ponieważ za nic nie chciałam siedzieć w nosidełku które miało być noszone przez mamę lub tatę. Z racji tego, że jestem trochę uparta - pewnie mam to po rodzicach tyle, że nie wiem po kim bardziej - tata ustalił, że będę jeździć wózkiem, chodzić sama lub siedzieć na barana.
Mi to pasowało, więc po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Po paru minutach dotarliśmy do początku doliny a tam pierwsze przerażenie - kolejka po bilety długa na kilkanaście wózków.
W końcu przyszła nasza kolej i kupiliśmy bilety na wstęp do Parku - mnie bilety nie obowiązywały.
W sumie ciekawe dlaczego... muszę spytać taty.
Zaczęła się długa drogą doliną wśród tłumów ludzi. Mama z tatą tylko wymieniali się informacjami co gdzie widzą - i w jakich to jaskiniach byli. Tata powiedział, że jeszcze za wcześnie abym mogła pójść do jaskini - mam nadzieję, że kiedyś mnie zabierze :)
Część drogi przespałam bo byłam bardzo zmęczona.

Kilka zdjęć które babcia nam zrobiła podczas marszu.









Po 1h i 47 minutach dotarliśmy do schroniska - tam oczywiście nie było gdzie usiąść - ja chyba jeszcze spałam, bo nie pamiętam czy mama czy babcia znalazły dla nas miejsce gdzieś na uboczu.
Tata wyciągnął kuchenkę i mama ugotowała mi obiad. Po obiadku trochę pospacerowałam przy schronisku i ruszyliśmy z powrotem.
Powrót zajął nam mniej czasu - było też lepiej bo ten tłum ludzi gdzieś zniknął. Na obiad pojechaliśmy do Zakopanego - Tata zna tam knajpę gdzie można smacznie zjeść. W środku okazało się jeszcze, że mają specjalne miejsce dla takich dziewczynek jak ja :)
Mogłam biegać, bawić się, bujać na motocyklu i miałam swoje krzesełko do jedzenia.
Babcia jak zwykle zdążyła to uwiecznić :)



Po drugim obiadku (rodziców i babci pierwszym) przyszedł czas powrotu do domu - ale nie tego mojego w Gdańsku tylko tego tymczasowego w Kościelisku.
Z tego dnia najbardziej podobał mi się motocykl na biegunach - kiedyś kupię sobie taki prawdziwy :P

Na koniec kilka zdjęcia taty z tego dnia.